podrywaczka i... PENETRATOR




Pamiętam jak byliśmy jakieś dwadzieścia lat młodsi i z dzisiejszą ekipą podrywaczy chodziliśmy na krakowski rynek z dzisiejszym prezydentem podjadać krem z ciastek i wybijać szyby w witrynie sklepu pana Heńka, który nas notorycznie gnębił strzelając do nas z wiatrówki. Nie dalej jak parę dni temu gdy szedłem ulicą floriańską mimochodem zauważyłem załatwiającą swe grubsze potrzeby fizjologiczne turystkę prawdopodobnie z bloku wschodniego, gdyż na jej czapce widniał napis "myj żopu". Speszyła się nieco, bo w tak publicznym miejscy zostawiać swe odchody nie było codziennym widokiem. Speszenie to uwidoczniło się w panoramicznym zabrudzeniu ściany budynku przy którym dokonywana była czynność. Przypomniały mi się właśnie wtedy lata, kiedy to nasz pan prezydent podobnie sfajdolił się tuż przy wejściu do cukierni pana Heńka. Kiedy Heniu próbował nas dogonić poślizgnął się na odchodach i wywalił szlifa o chodnik. Tego już było za wiele. Każda nasza następna wizyta w okolicach cukierni kończyła się pobrudzeniem naszych ubrań końskimi odchodami wystrzeliwanymi przez pana Heńka ze specjalistycznie zmontowanej wyrzutni. Raz tylko pamiętam, że na pakerskim karku wylądował połamany taboret, który później zabrał i poskładał paker w zaciszy swej drewutni. Nie miał wówczas ani struga, ani przecinaka ni wiertarki, więc szukał cały dzień jakiegoś mechanika ze sprzętem naprawczym, aż wreszcie znalazł pana Janka, który po naprawie spartaczonego krzesła chciał wykorzystac młodego pakera od tyłu, lecz ten na szczęście się wyrwał i dopiero po latach poczęstował pięścią pana Janka za to obmacywanie po genitaliach. Kiedy w zeszłym tygodniu przyjechała do mnie z wizytą stara kumpela z podstawówki - Kinga, nie wiedziałem jeszcze, że uwielbia, oprócz fascynacji ciepłym piwem z Żabki, wiercić, skrawać i borować. Jak się okazało - jej brat rodzony, który co wieczór wracał z alkoholowych osiedlowych libacji, lubił porzucać nieco meblami, przez co następnego dnia wiecznie narąbany ojczym Kingi miał wiele powodów aby odmówić restauracji zniszczonych mebli. Dlatego też Kinga od młodych lat zajmowała się rekonstrukcją zniszczonych krzeseł. Kiedy tak siedzieliśmy wieczorem przy czwartym winie marki J23, Kinga rozpoczęła poszukiwania uszkodzonych mebli bądź krzeseł. Widać, że jej fetysz nie pozwalał usiedzieć spokojnie na miejscu. Po długich poszukiwaniach oczywiście znalazła jedno stare, ledwo stojące krzesło, które uparłą się naprawić. Nic nie mogłem zrobić - a kolejna alpaga bramowa, którą spożyła jeszcze bardziej utwierdziła ją w przekonaniu, że musi spełnić swój samarytański obowiązek i naprawić mi w podzięce za gościnę wszystkie meble. Ruszyliśmy zatem z rańca w poszukiwaniu regionalnego fachowca od wiercenia i borowania. Idąc wzdłuż garaży na dzielni zauważyliśmy jakiegoś jegomościa krzątającego się z lewej na prawą stronę garażu. Kinga zagadała go o możliwość wywiercenia dziurki w desce. Widać gość akurat przygotowywał się do szlifowania stalagmita, gdyż widać było na jego biurku garść świerszczyków. Pan Tomasz ewidentnie zrozumiał iż Kindze chodzi o wywiercenie otworu między jej nogami. Więc śliniąc się mówił o możliwości pełnej penetracji jej dziurek swym wziernikiem dopochwowym. Tak oto nieśmiało po paru zachętach ruszył Pan Tomasz do wiercenia dziury montując skomplikowaną konstrukcję podłogową do szybu wiertniczego. Po wielu minutach walenia konia, obciągania i pełnej pomocy ze strony Kingi, Pan Tomasz spuścił się nieco nieszczęśliwie na Kingę, brudząc jej ciało swą cipełą spermą. Tak czy siak do wywiercenia dziury w desce potrzebowaliśmy poszukać kolejnego warsztatu...
© 2002-2024 TOMcki Team